— Fouquet, do djabła!
— Czy masz co przeciw niemu?
— Ale on zapewne ma wiele przeciw mnie; zresztą, przyjdzie czas, że...
— Otóż patrzy na pana... teraz, albo...
— Nie mylisz się, właśnie czyni mi ten zaszczyt.
— Kiedy tak, to chwila stosowna.
— Czy tak sądzisz?
— Idź pan, proszę cię.
Guiche nie spuszczał oka z Raula; Raul dał mu znak, że przygotowuje sprawę.
D‘Artagnan postąpił wprost ku wzmiankowanej grupie i grzecznie powitał pana Fouquet i innych.
— Witam cię, panie d‘Artagnanie, mówiliśmy o Belle-Isle — rzekł Fouquet z ową znajomością świata i umiejętnością spojrzenia, których przez całe życie można się uczyć, a nigdy nie umieć.
— O Belle-Isle!... a!... — rzekł d‘Artagnan. — To pańska posiadłość, panie Fouquet?
— Pan Fouquet mówił mi właśnie, że ją darował królowi. Sługa, panie d‘Artagnan.
— Czy znasz, kawalerze, Belle-Isle?... — zapytał Fouquet muszkietera.
— Byłem tam raz — odpowiedział d‘Artagnan, jak człowiek grzeczny i dowcipny.
— I długo bawiłeś?
— Zaledwie jeden dzień.
— I widziałeś...
— Wszystko co przez jeden dzień widzieć było można.
— Jak dla pańskiego oka, to nawet jeden dzień za wiele.
D‘Artagnan skłonił się.
Tymczasem Raul dał znak Buckinghamowi.
— Panie ministrze — rzekł Buckingham — zostawiam panu kapitana, który lepiej, aniżeli ja, zna się na wałach, fosach i bastjonach, a udaję się do przyjaciela, który mnie przyzywa.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.
— 192 —