Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.
—   20   —

Prałat zadrżał — zdawało mu się, że posłyszał głos podobny temu, jaki budzi zmartwychwstającego.
Wzniósł wielkie oczy i skierował je ku miejscu, z którego wyszedł okrzyk.
Ujrzał Porthosa i d‘Artagnana.
D‘Artagnan znowu, dzięki bystrości wzroku wszystko widział i zrozumiał. Cała postać prałata wbiła mu się w pamięć, aby więcej z niej nie wyjść.
Jedna rzecz mianowicie uderzyła d‘Artagnana.
Aramis, spostrzegłszy go, zarumienił się, następnie ukrył pod powieką ogień spojrzenia.
Widocznem było, że Aramis zadał sobie pytanie:
— Dlaczego d‘Artagnan przybył z Porthosem i co robi w Vannes?...
Aramis zrozumiał wszystko to, co działo się w myśli d‘Artagnana, gdy rzucił na niego spojrzenie, przed którem on nie zmrużył oczu.
Znał przebiegłość swego przyjaciela i lękał się, aby nie odgadł on przyczyny jego zarumienienia i podziwu. Był to zawsze ten sam Aramis, mający jakaś tajemnicę.
Aby raz skończyć z owem badawczem spojrzeniem, aby je w inną skierować stronę, wyciągnął Aramis piękną, białą rękę, na której błyszczał ametyst biskupiego pierścienia, zrobił znak krzyża i pobłogosławił dwóch przyjaciół.
Może zamyślony i roztargniony d‘Artagnan niebyłby się ugiął pod owem błogosławieństwem, lecz Porthos, oparłszy mu rękę na ramieniu, pochylił go, o mało co nie powaliwszy na ziemię.
Tymczasem Aramis przeszedł.
D‘Artagnan jak Anteusz zaledwie dotknął ziemi i odwrócił się ku Porthosowi, prawie rozgniewany.
Lecz nie można było mieć za złe walecznemu herkulesowi, albowiem uczynił to z religijnego uczucia.
Prócz tego wyrazy Porthosa, zawsze dokładnie myśl jego malowały, nie ukrywając prawdziwej.
— To bardzo grzecznie — rzekł, — nas samych błogosławić. W rzeczy samej święty to człowiek i bardzo poczciwy.