Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.
—   203   —

— Zapewne miałeś pan coś niedorzecznego powiedzieć — podchwycił d‘Artagnan, przerywając panu de Wardes — więc ci przerywam, ażeby wyświadczyć ci prawdziwą przysługę.
— Czy to już wszystko?... — zapytał de Wardes.
— Zupełnie — odpowiedział d‘Artagnan — ja i ci panowie jesteśmy zupełnie zadowoleni z pana.
— Wierzaj mi pan — rzekł de Wardes — że twoje pojednanie na nic się nie przyda.
— A to dlaczego?...
— Albowiem ja i pan de Bragelonne rozejdziemy się większymi przyjaciółmi, niż wprzódy.
— Co do mnie, mylisz się pan — odpowiedział Raul — i daję słowo, że nic już nie mam przeciwko panu.
Ten ostatni cios zgnębił pana de Wardes, spojrzał wokoło siebie, jak obłąkany.
D‘Artagnan pożegnał grzecznie łaskawych gości, którzy zechcieli być obecnymi usprawiedliwieniu, a potem każdy oddalił się, podając mu rękę.
Ale nikt nie podał ręki panu de Wardes.
— A!... — wykrzyknął młodzieniec, któremu wściekłość serce paliła — więc nikogo nie znajdę, abym się na nim mógł zemścić!...
— Jeżeli ci o to idzie, mój panie, jestem gotów — rzekł mu do ucha głos, pełen groźby.
De Wardes odwrócił się i ujrzał księcia de Buckingham, który widać został dlatego, aby się do niego zbliżyć.
— Ty, panie!... — zawołał de Wardes.
— Tak, ja, ja — nie jestem poddanym króla francuskiego i nie zostaję na tej ziemi, ponieważ wyjeżdżam do Anglji. I ja pełen jestem rozpaczy i ja zemścić się pragnę na kimś, a choć podzielam zasady pana d‘Artagnana, ale dla pana czynię z nich wyjątek. Jestem Anglikiem i mogę bez niebezpieczeństwa zaproponować ci to, coś napróżno innym proponował.
— Mości książę...
— Tak, panie; skoroś tak rozjuszony, mnie obierz za swoją ofiarę. Za trzydzieści sześć godzin będę w Calais. Jedź ze mną.