Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.
—   206   —

proszenia króla. Ale na co te obawy, na co ten niepokój?... niepokoisz się, ty, który nie znasz, co to trwoga!...
— Tak, to mnie niepokoi. Jutro rano Raul ma być u króla, który mu objawi swoją wolę, co do pewnego małżeństwa. Odpowiedź pewno go nie pocieszy i zły, jak każdy rozkochany, gdy spotka pana de Wardes, ociągać się nie będzie.
— Nie pozwolimy na to, przyjacielu.
— Ja nic nie mogę, bo powracam do Blois. Ten zbytek, te miłosne intrygi, ten przepych, wszystko mnie razi. Za stary jestem, aby mi się podobały fraszki dzisiejsze. Za wiele pięknych i mądrych rzeczy czytałem w wielkiej księdze Boga, aby mnie mogły zajmować drobiazgi, jakiemi bawią się ludzie dzisiejsi.
D‘Artagnan serdecznie uścisnął rękę Athosa.
— Nie, nie, — odpowiedział, — o Raula nie masz potrzeby lękać się, skoro ja jestem w Paryżu.
— Zatem powrócę do Blois. Dzisiaj jeszcze pożegnam cię, a jutro ze świtem na konia.
— Nie możesz sam wracać do hotelu, dam ci muszkietera, który pochodnią poświeci ci przez drogę. Hola! jest tam kto!...
I wychylił się oknem.
Siedem, czy osiem głów muszkieterskich ukazało się natychmiast.
— Kto z was ma ochotę odprowadzić pana hrabiego de La Fere?... — zawołał d‘Artagnan.
— Jabym chętnie odprowadził hrabiego — odezwał się jakiś głos gdybym nie miał potrzeby pomówić z panem d‘Artagnan.
— Któż to taki?... — zapytał d‘Artagnan, patrząc w cień w pokoju.
— Ja, kochany panie d‘Artagnan.
— To ty, panie Baisemeaux, a cóż porabiasz o tej porze u dworu?...
— Czekam na twoje rozkazy, kochany panie d‘Artagnan.
— A!... nieszczęśliwy!... — zawołał kapitan; — prawda,