Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.
—   208   —

— Zadziwiasz mnie, panie Baisemeaux, i chyba chcesz, abym cie zaprowadził przed zwierciadło i wskazał sprzeczność twojej fizjognomji z narzekaniami, jakie słyszę. Tłuściutki, rumiany jak paczek, z oczkami, błyszczącemi jak żarzące węgle, wyglądasz jak młodzieniaszek. A przecież sześćdziesiątka się znajdzie, a co?...
— Prawda.
— Tak samo jak i 50,000 liwrów dochodu...
Baisemeaux tupnął nogą z niecierpliwości.
— Ale zaczekaj, ja cię zaraz, kochanku, obliczę. Byłeś kapitanem przybocznej straży Mazariniego: dwadzieścia tysięcy liwrów rocznie, przez dwanaście lat, to uczyni sto czterdzieści cztery tysięcy liwrów.
— Dwanaście tysięcy liwrów!... czyś oszalał, — zawołał Baisemaux. — Stary sknera nigdy nie dawał więcej niż sześć tysięcy, a urzędownie liczyło się sześć tysięcy pięćset. Pan Colbert, który zabierał sześć tysięcy, raczył mi dać tytułem gratyfikacji pięćdziesiąt pistolów tak, że gdyby nie moja posiadłość Montlezun, nie miałbym z czego żyć.
— Dobrze, ale przejdźmy do tych pięćdziesięciu tysięcy liwrów z Bastylji. Tam, spodziewam się, masz życie, mieszkanie i sześć tysięcy liwrów.
— Zapewne.
— Czy zły, czy dobry rok, masz zawsze conajmniej pięćdziesięciu więźniów, a każdy ci przynosi 1,000 liwrów.
— I temu nie przeczę.
— Zatem rocznie pięćdziesiąt tysięcy liwrów; posadę zajmujesz od lat trzech i niezawodnie masz sto pięćdziesiąt tysięcy liwrów.
— Ale o jednym szczególe zapominasz, panie d‘Artagnan.
— O jakim?...
— Że stopień ten otrzymałeś z rąk samego króla.
— Tak.
— A ja moją posadę od panów Tremblay i Louviere.
— Prawda, Tremblay nie należy do ludzi, którzyby czynili cośkolwiek darmo.