Mniej przekonany, niż Porthos, d‘Artagnan nic nie odpowiedział.
— Widzisz, kochany przyjacielu — mówił dalej Porthos — kiedy nas spostrzegł, zamiast iść zwyczajnym krokiem, patrz, jak się śpieszy. Poczciwy Aramis pragnie jak najprędzej zobaczyć nas i uściskać.
— Prawda — głośno odpowiedział d‘Artagnan.
Później dodał cicho:
— Lis, skoro tylko mnie zobaczył, chce się przygotować na moje przyjęcie.
Procesja przeszła i ulica opustoszała.
D‘Artagnan i Porthos udali się prosto do pałacu biskupiego, który otaczał nieprzeliczony tłum, pragnąc widzieć szanownego prałata.
D‘Artagnan zauważył, że tłum ten składa się z mieszczan i wojskowych.
Z powierzchowności stronników poznał zręczność swojego przyjaciela.
W rzeczy samej Aramis nie ubiegał się o bezużyteczną popularność. Nie chodziło mu wcale o to, aby kochali go ludzie, na nic nie przydatni.
Kobiety, dzieci, starcy, zwykły pobożny orszak, nie był jego orszakiem.
W dziesięć minut, gdy nasi przyjaciele przeszli próg biskupstwa, powrócił Aramis, jak triumfujący zdobywca; żołnierze prezentowali broń przed nim, mieszczanie witali go raczej jak protektora, niż jak naczelnika religijnego.
Aramis miał niejakie podobieństwo do owych rzymskich senatorów, których drzwi zawsze były zapełnione klientami.
Na dole, pod gankiem, jakiś jezuita poufale wetknął głowę pod baldachim i minutę czasu z nim rozmawiał.
Kiedy Aramis wszedł do swego mieszkania, drzwi za nim powoli się zamknęły, i tłum znikł, a kadzidła i pieśni jeszcze czuć się dawały w powietrzu.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.
— 21 —