którzy już mi odmówili, pragnąłem miejsca, bo wiem, co ono dać może, zwierzyłem się panu d‘Herblay, a on zaręczył za moją rzetelność.
— Aramis!... Aramis zaręczył za ciebie. Zdumiony jestem.
— To bardzo grzeczny człowiek!... Płaciłem każdemu z tych panów po dwadzieścia pięć tysięcy liwrów corocznie, w dniu 31 maja, a pan d’Herblay sam do mnie przybywał do Bastylji, przywożąc pięć tysięcy pistolów, aby je podzielić pomiędzy krokodylów.
— Zatem winieneś sto pięćdziesiąt tysęcy liwrów Aramisowi?
— I to mnie do rozpaczy doprowadza. Winienem mu sto tysięcy liwrów.
— Ja niezupełnie cię rozumiem.
— Zapewne, przez dwa lata po to tylko przybywał. Lecz dziś mamy 31 maja, a jutro w południe tylko ich patrzeć. Jutro, jeżeli nie zapłacę, ci panowie wchodzą w swoje prawa. Tak więc, będę zgubiony i stracę moją pracę, dwieście pięćdziesiąt tysięcy liwrów, wszystko na nic, zupełnie na nic.
— A to ciekawe, — rzekł d‘Artagnan.
— Przybyłem więc do ciebie, panie d‘Artagnan, bo tylko ty możesz mnie wybawić z kłopotu.
— Jakto?...
— Znasz księcia d‘Herblay?...
— Tak znam go.
— Możesz zatem dać mi jego adres; bo szukałem go w Noisy le-sec i nie znalazłem.
— On jest biskupem w Vannes.
Gubernator załamał ręce.
— Niestety!... — rzekł — jak tu na jutro dostać się do Vannes!... jestem zgubiony.
— Twoja rozpacz martwi mnie.
— Vannes!... Vannes!... — krzyczał Baisemeaux.
— Słuchaj, biskup nie zawsze siedzi w swojej djecezji, nie lękaj się, Jego Ekscelencja może nie jest daleko.
— O!... powiedz mi jego adres.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.
— 210 —