Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.
—   215   —

w odpowiedzi głos nadintendenta, zajętego rozmową z Buckinghamem.
Zbliżył się. Król od niechcenia, lecz grzecznie postąpił ku niemu.
— Wybacz, panie nadintendencie, jeżeli przerywam ci rozmowę — rzekł — lecz gdziekolwiek jestem, tam wzywam cię, gdy potrzebuję.
— Zawsze gotów jestem na usługi króla — odparł Fouquet.
— A przedewszystkiem twoja kasa — rzekł, śmiejąc się król, lecz śmiech ten zabrzmiał fałszywą nutą.
— O! kasa jak najwięcej — z chłodem odpowiedział Fouquet.
— O to też mi chodzi, panie nadintendencie. Chcę wyprawić uroczystość w Fonteneblau, mająca trwać przez dwa tygodnie. Potzebuję zatem...
— Ile?... — zagadnął Fouquet.
— Czterech miljonów — wycedził król, odpowiadając na pełen okrucieństwa uśmiech Colberta.
— Czterech miljonów?... — powtórzył z głębokim ukłonem Fouquet. A paznogcie jego, zagłębiwszy się w ciało, zarysowały mu na piersiach krwawą bruzdę, choć twarz ani na chwilę nie straciła pogodnego wyrazu.
— Tak, panie — rzekł król.
— Kiedy, Najjaśniejszy Panie?
— Ależ... kiedy będziesz mógł... To jest... nie... jak można najprędzej.
— Trzeba na to szasu.
— Czasu!... — zwycięsko wykrzyknął Colbert.
— Czasu na policzenie talarów — rzekł nadintendent z wyniosłą pogardą — a więcej nad jeden miljon niepodobna odliczyć i zważyć w ciągu jednego dnia, mój panie.
— Zatem czterech dni potrzeba — odezwał się Colbert.
— O!... — odparł Fouqet, zwracając się do króla — moi kanceliści cudów dokazują, dla usłużenia Jego Królewskiej Mości. Suma gotowa będzie w przeciągu trzech dni.
Colbert pobladł. Ludwik spojrzał na niego zdziwiony.