Fouquet opuścił towarzystwo bez zbytniej dumy, ani też bez przygnębienia, rzucając uśmiechy licznym przyjaciołom, w spojrzeniach których sam czytał wyraz prawdziwej; przyjaźni, sympatji posuniętej do granic najwyższego współczucia.
Z uśmiechów tych nie można było sądzić o Fouquecie; w rzeczywistości nosił się ze śmiercią w duszy. Kilka kropel krwi pod ubraniem broczyło cieniutką tkaninę na jego piersiach.
Ubranie pokrywała krew, a wściekłość kryły uśmiechy.
Z tego już, jak wsiadł do karety, służba odgadła, że pan jej nie był w świetnym humorze. Z domysłu tego wynikało, że rozkazy wykonywane zostały z tą ścisłością załogi okrętowej, jak kiedy podczas burzy statek wojenny jest pod dowództwem kapitana znajdującego się w stanie podniecenia.
Kareta nie toczyła się, lecz pędziła lotem spłoszonego ptaka. W ciągu drogi Fouquet zaledwie miał czas na zebranie myśli. Stanąwszy na miejscu, poszedł wprost do Aramisa. Aramis nie położył się jeszcze.
Co do Porthosa, ten, spożywszy przyzwoitą kolację, złożoną z udźca baraniego, pieczonego na ruszcie, dwóch bażantów i czubatego półmiska raków, kazał się namaścić wonnemi olejkami, na wzór starożytnych szermierzy, a rozciągnąwszy swe ciało na miękkiej flaneli w którą go zawinięto, kazał się zanieść do starannie wygrzanego łóżka.
Drzwi otworzyły się nagle; ukazał się w nich nadintendent, blady, wzruszony i pełen troski.
Aramis podniósł głowę.
— Dobry wieczór, drogi gospodarzu!... — rzekł.
A bystre jego spojrzenie odgadło odrazu cały ten smutek.
— Powiodła się gra u króla?... — zagadnął Aramis, aby rozpocząć rozmowę.
Fouquet rzucił się na sofę i gestem wskazał drzwi lokajowi, który wszedł za nim.
Następnie, gdy ten wyszedł:
— Nadzwyczajnie!... — odpowiedział.
Aramis, przypatrując mu się z uwagą, widział, jak z gorą-
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.
— 216 —