Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.
—   217   —

czkowym i pełnym zniecierpliwienia ruchem, rzucił się cały na miękkie poduszki sofy.
— Przegrałeś pan, jak zwykle?... — zapytał Aramis nie wypuszczając pióra z ręki.
— Lepiej, niż zwykle — odparł Fouquet.
— Lecz wszystkim wiadomo, że przegrana mało cię obchodzi.
— Czasami.
— To coś nowego! Pan Fouquet przegrywa?
— Gra grze nierówna, panie d‘Herblay.
— Ile zatem pan przegrałeś?... — zapytał Aramis z pewnym niepokojem w głosie.
Fouquet zamilkł na chwilę, aby zapanować nad głosem swoim, nareszcie z całym spokojem, bez żadnego wzruszenia:
— Wieczór dzisiejszy kosztuje mnie cztery miljony — rzekł.
Podobnej cyfry nie spodziewał się Aramis. Pióro wypadło mu z ręki.
— Cztery miljony!... — rzekł. — Grałeś o cztery miljony! To niepodobna!
— Pan Colbert ciągnął dla mnie kartę — odparł Fouquet ze śmiechem, przeraźliwie ostrym.
— A! teraz rozumiem cię, panie. Zatem nowe żądanie funduszów?
— Tak, przyjacielu.
— Przez króla?
— Z jego własnych ust. Trudno o piękniejszy uśmiech przy mordowaniu człowieka.
— Djabli nadali!
— Co o tem myślisz?
— Parbleu! ja myślę, że chcą cię zgubić; to jasne jak słońce.
— Trwasz zatem przy swojem zdaniu?
— Zawsze. Zresztą, nic tak dziwnego w tem niema, coby cię dziwić mogło, skoro rzecz jest przewidziana przez nas.
— Zgoda; lecz nie spodziewałem się czterech miljonów.
— To prawda, że suma dość gruba; lecz, ostatecznie, dla czterech miljonów człowiek nie umiera, a zwłaszcza w tym