Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.
—   218   —

wypadku powiedzieć to można, gdy człowiekiem tym jest pan Fouquet.
— Kochany d‘Herblay, gdybyś zajrzał na dno mej szkatuły, nie byłbyś tak spokojny, jak jesteś.
— Obiecałeś pan?
— Cóżeś chciał, abym uczynił?
— To prawda.
— Z chwilą, gdy ja odmówię, Colbort je wyszpera; skąd? tego ja nie wiem; lecz wyszpera je, a ja będę zgubiony!
— Najniezawodniej. W przeciągu jakiego czasu obiecałeś pan te cztery miljony?
— W przeciągu trzech dni. Zdaje się, że królowi bardzo pilno.
— Trzy dni!
— O! mój drogi — ciągnął dalej Fouquet — i pomyśleć, że przed chwilą, gdy przejeżdżałem przez miasto, tłumy krzyczały: „Oto jedzie bogaty pan Fouquet!“ Doprawdy, drogi d‘Herblayu, głowę można od tego stracić!
— O! nie, panie, dość tego! niema się o co troszczyć tak dalece — rzekł flegmatycznie Aramis, posypując piaskiem list, świeżo napisany.
— Daj mi zatem radę, na to zło bez ratunku.
— Jest tylko jedna: zapłać pan.
— Ależ ja wogóle tyle tylko posiadam. Wszystko już musi być wyczerpane; zapłaciło się Belle-Isle; powypłacane pensje; od czasu działania przedsiębiorców podatkowych, pieniądz stał się rzadkim. Przypuśćmy nawet, iż zapłaci się tym razem, lecz jak uskutecznię to na przyszłość? Gdyż, wierzaj mi, nie jesteśmy jeszcze u kresu! Gdy królowie raz spróbują pieniędzy, to jak tygrysy, co w padlinie zasmakowały, szarpią i pożerają! Nadejdzie dzień, w którym zmuszony będę powiedzieć; „Najjaśniejszy Panie, niepodobna!“ Otóż dnia tego, zginę, przepadnę!
Aramis, wzruszył lekko ramionami.
— Ba! potrzeba jest matką wynalazku. Kiedy już wszystko będziesz miał za stracone...