Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.
—   220   —

— Baisemeaux!... Któż to taki?...
— Gubernator Bastylji.
— A!... tak, prawda, to dla niego każesz mi płacić pięćdziesiąt tysięcy liwrów?
— Cóż w tem dziwnego?...
— Lecz z powodu czego?...
— Z powodu urzędu, który kupił, a raczej który my kupiliśmy od Louviera i od Tremblay.
— Wszystko to niejasno przedstawia się w mojej głowie.
— Pojmuję z łatwością, pan masz tyle spraw różnorodnych!... Zdaje mi się jednakże, iż nad tę ważniejszej nie masz.
— Powiedz mi tedy, z jakiego powodu nabyliśmy dla niego ten urząd.
— By się stać użytecznymi.
— A!...
— Dla niego nasamprzód.
— A następnie?...
— Następnie, dla nas samych.
— Chyba żartujesz?...
— Panie mój, bywają wypadki, kiedy gubernator Bastylji jest bardzo dogodną znajomością.
— Szczęście, że cię nie rozumiem, d‘Hreblay.
— Panie mój, mamy swoich poetów, naszego inżyniera, budowniczego, muzyków, drukarza, swoich malarzy; brak nam tylko było naszego gubernatora Bastylji.
— A!... tak sądzisz?...
— Nie łudź się, panie; mocno narażeni jesteśmy na dostanie się do Bastylji, drogi panie Fouquet — dodał prałat, ukazując z pod bladych warg dwa rzędy pięknych zębów, tak uwielbianych niegdyś przez Marję Michon.
— I sądzisz, d‘Herblayu, iż to nie za wiele sto pięćdziesiąt tysięcy liwrów na rzecz tego rodzaju?... Zaręczam ci, iż zazwyczaj lepiej umiesz pieniądze twoje umieszczać.
— Nadejdzie dzień, w którym poznasz swój błąd, panie Fouquet.