Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.
—   221   —

— Drogi mój d‘Herblay, z dniem, w którym wejdziemy do Bastylji, przeszłość nie będzie przemawiać za nami.
— I owszem, jeżeli podpisane zobowiązania zostaną wypłacone; a wreszcie, wierzaj mi pan szczerze, że ten nieoceniony Baisemaux nie dworackie serce w piersiach swoich nosi. Pewny jestem, iż zachowa dla mnie niemałą wdzięczność za te pieniądze; a jak już panu mówiłem, to wszystko w mojem imieniu się odbywa.
— Diabelska sprawa!... Pod postacią dobrodziejstwa, lichwa.
— Panie mój, panie, nie mieszaj się wcale do tego; jeżeli jest lichwa, to ja sam tylko jej się dopuszczam; korzystamy zaś z niej obaj, w tem cała rzecz.
— Widocznie jakaś intryga, d‘Herblay?...
— Nie przeczę.
— A Baisemeaux spólnik?
— Czemu nie?... Gorsi jeszcze bywają. Zatem mogę jutro liczyć na pięć tysięcy pistolów?...
— Dzisiaj, jeżeli żądasz...
— Lepiejby jeszcze było, gdyż chciałbym jutro wcześnie wyruszyć; biedny ten Baisemeaux! Nie wie, co się ze mną stało, i siedzi jak na gorących węglach.
— Pieniądze będziesz miał za godzinę. O!... d,Herblayu — rzekł Fouquet, powstając — procent od twoich pięćdziesięciu tysięcy nigdy nie opłaci moich czterech miljonów!...
— Dlaczego nie?...
— Dobranoc!... zanim się położę spać, mam jeszcze do pomówienia z moim kancelistą.
— Dobranoc panu!...
— Życzysz mi rzeczy niemożliwej, d‘Herblay.
— Będę miał dziś pięćdziesiąt tysięcy liwrów?...
— Tak.
— A zatem, śpij spokojnie, ja ci to mówię. Dobrej nocy, panie!...
Pomimo zapewnienia i tonu, jakim to było powiedziane, Fouquet wyszedł, potrząsając z powątpiewaniem głową i ciężko wzdychając.