— Nie!... — bełkotał Baisemeaux — nie, przysięgam, miałem tylko....
— Czy pan gubernator pojedzie jeszcze do pana Fouquet?... — odezwał się z dołu głos zastępcy komendanta.
Baisemeaus skoczył, jak szalony, do okna.
— Nie, nie, — krzyknął rozpaczliwie. — Któż tam u djabła, prawi o panu Fouquet?... Czy się tam popili, czy co?... Czemu przeszkadzacie mi, gdy jestem zajęty?...
— Wybierałeś się pan do pana Fouquet? — odezwał się Aramis, zacinając wargi; — do opata, czy też do intendenta?...
Baisemeaux miał wielką ochotę skłamać, lecz zabrakło mu odwagi.
— Do pana nadintendenta — rzekł.
— Widzisz pan zatem, że potrzebowałeś pieniędzy, skoro wybierałeś się do tego, który je daje.
— Ależ nie, monsiniorze.
— O!.. pan nie ufasz mi.
— Drogi mój panie, tylko niepewność i brak wiadomości o miejscu twego pobytu....
— A!.. dostałbyś był u pana Fouquet pieniędzy, kochany panie Baisemeaux, to człowiek z ręką otwartą.
— Przysięgam ci, panie, iż nigdybym nie ośmielił się prosić pana Fouquet o pieniądze. Chciałem go tylko zapytać o pański adres, nic więcej.
— Pana Fouquet o mój adres?... — wykrzyknął Aramis, robiąc mimowolnie wielkie oczy.
— Atak, — odezwał się Baisemeaux, zmieszany spojrzeniem prałata — tak, rozumie się, pana Fouquet, ale...
— Niema w tem nic złego, kochany panie Baisemeaux, tylko zadaję sobie pytanie, czemu tam chciałeś szukać mego adresu.
— By do pana napisać.
— Rozumiem to, — rzekł z uśmiechem Aramis; — ale nie o tem chciałem mówić; nie pytam pana, na co ci był potrzebny
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.
— 225 —