Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.
—   230   —

— Dziękuję!...
— Nie, dopawdy, ja szczerze to mówię.
— Dzięki, dzięki, monsiniorze. Sądzę bowiem, iż teraz masz słuszność zupełną. Czy pan wiesz, na czem cierpię najwięcej?..
— Nie.
— Otóż na tem drobnem mieszczaństwie i woźnych trybunału, oszacowanych na trzy liwry. Oni karpi z Renu, ani jesiotra z La Manche nie często widują.
— A czy od tych pięcio-liwrowych nie pozostaje wypadkiem cośkolwiek?...
— O!... monsiniorze, nie sądź, abym był takim kutwą, ja uszczęśliwiam takiego mieszczucha, lub woźnego trybunału, dając mu skrzydełko kuropatwy, kawałek sarniego, trochę pasztetu z truflami, bo on nigdy potraw nie widział, chyba w snach swoich, a ostatecznie są to pozostałości po dwudziesto-czteroliwrowych; on je, pije, a przy deserze krzyczy: Niech żyje król!.. i błogosławi Bastylje. O!.. ci to mnie pod niebiosy wynoszą, a więzienie opuszczają z żalem.
Zauważyłem nawet, że niektórzy więźniowie uwolnieni, natychmiast prawie tak się zasługiwali, aby ich napowrót zamknięto. A dlaczegóżby to robili, jeśli nie dla rozkoszowania się moją kuchnią.
Aramis uśmiechnął się z powątpiewaniem.
— Pan się uśmiechasz?...
— Rozumie się.
— Powiadam panu, iż mamy te same nazwiska trzykrotnie wpisywane do ksiąg w ciągu dwóch lat.
— Ażeby uwierzyć, musiałbym przekonać się o tem naocznie.
— O!.. mogę to panu pokazać, chociaż wzbronionem jest obznajmiać przybyłych ze spisem więźniów. Jeżeli jednak chodzi ci o to, monsiniorze, aby na własne oczy...
Baisemeaux podszedł do szafy i wydobył z niej ogromną księgę.
Aramis powiódł za nim gorejącemi oczyma.
Baisemeaux powrócił, położył na stole księgę, przez chwilę karty przewracał i zatrzymał się na literze M.