— Czy to Włoch jaki ten Marchiali?... — zagadnął Aramis, wskazując palcem nazwisko, które zwróciło jego uwagę.
— Sza!.. — odezwał się Baisemeaux.
— Czemu, sza?... — rzekł Aramis, kurcząc mimowolnie białe palce.
— Zdawało mi się, że wspominałem już panu o tym Marchialim.
— Nie, pierwszy raz słyszę to nazwisko.
— Może być, musiałem o nim mówić, nie wymieniając go.
— O!.. musi to być stary grzesznik?... — zagadnął Aramis z sztucznym uśmiechem.
— Przeciwnie, bardzo młody.
— A!.. a!... to musi być wielkim jego występek?...
— Nie do przebaczenia!...
— Zdrajca?..
— Eh!... nie. Jest to ten, co...
I Baisemeaux nachylił się do ucha Aramisa, robiąc z obu dłoni trąbkę akustyczną.
— Jest to ten, co śmie być podobnym do...
— A!.. tak, tak... — przerwał mu Aramis. — Istotnie, przypominam sobie, że opowiadałeś mi o nim w przeszłym roku; lecz występek ten wydał mi się niezwykle małym.
— Małym!...
— A raczej mimowolnym...
— Monsiniorze, wcale nie mimowolnie przybiera się takie podobieństwo.
— Zapomnałem, a to fakt. Lecz słuchajno, kochany gospodarzu — rzekł Aramis, zamykając księgę — zdaje mi się, iż nas wołają.
Baisemeaux wziął księgę ze stołu, zaniósł z pośpiechem do szafy, zamknął i klucz schował do kieszeni.
— Czy pozwolisz na śniadanie, monsiniorze?... — zapytał. — Wołają nas rzeczywiście.
— I owszem, drogi gubernatorze.
I poszli do sali jadalnej.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.
— 232 —