Aramis był zazwyczaj wstrzemięźliwy; lecz tym razem, mało używając wina, uczynił wielki zaszczyt śniadaniu pana Baisemeaux, zwłaszcza że było wyśmienite. Ten znowu roztrzpiotał się prawdziwie; widok pięciu tysięcy pistolów, na które od czasu do czasu rzucał oczami, ożywczo działał mu na serce. To też ze słodkiem rozczuleniem spoglądał na Aramisa. Ten zaś, rozparty na krześle, wciągał końcem ust kropelki wina z prawdziwem znawstwem.
— Niechaj nikt mi nic złego nie mówi o codziennym stole w Bastylji — rzekł, mrugając jednem okiem — szczęśliwymi nazwać się mogą ci więźniowie, którzy dostają choć półbutelki tego burgunda codziennie!..
— Piją je wszyscy pietnastoliwrowi — odparł Baisemeaux — jest to bardzo stary Volnay.
— Zatem i nasz biedny student, Seldon, miewa to wyśmienite wino?...
— Na równi z piętnastoliwrowymi!.. ten student... jeszcze czego!... To jego sąsiad jest na tej stopie.
— Jakiż to sąsiad?
— A ten drugi na Bertaudierze.
— Wybacz mi, drogi gubernatorze, lecz mówisz językiem, którego nie rozumiem.
— A prawda, przepraszam, bo, widzi pan, drugi na Bertau-