Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.
—   237   —

— Do licha! zdaje mi się, iż zbrodnia jego jest wiekuista, a zatem i kara winna być taka.
— Wiekuista?
— Rozumie się, takie już jego przeznaczenie, lecz osładzają mu to cierpienie. Przyznaj pan ostatecznie, że ten nicpoń nie po to na świat przyszedł, aby zajadać tyle przysmaków. Przebóg! zobaczysz pan; mamy tu pasztet nietknięty, raki, których nie skosztowaliśmy prawie, raki z rzeki, a tak wielkie, jakgdyby z morza, patrz pan. Otóż wszystko to powędruje do drugiego Bertaudiera, z dodatkiem butelki burgunda, który panu tak smakował. Gdy ujrzysz pan, przestaniesz wątpić, taką mam przynajmniej nadzieję.
— Nie wątpię już, drogi gubernatorze; ale z tem wszystkiem, to o niczem innem nie myślisz, tylko o błogosławionych piętnasto-liwrowych, a puszczasz w niepamięć biednego Seldona, mojego protegowanego.
— Niechaj i tak będzie! na twoją cześć, panie, zróbmy mu dzisiaj święto: dostanie sucharków i konfitur i tę bułeczkę porto.
— Zacny z ciebie człowiek, drogi mój Baisemeaux, raz ci to powiedziałem już i jeszcze powtarzam.
— Idźmy, idźmy — zawołał gubernator, trochę podcięty winem, którego wypił sporo, i podniecony pochwałami Aramisa.
— Pamiętaj, że robię to tylko dlatego, aby ci się nie sprzeciwiać — rzekł prałat.
Baisemeaux po dwakroć w dzwonek uderzył; zjawił się klucznik.
— Obejdę wieże!... — krzyknął gubernator. — Nie trzeba straży, ani bębnów, ani żadnego hałasu.
— Gdyby nie to, że tu płaszcz mój zostawiam — odezwał się Aramis, udając obawę — zdawałoby mi się, że idę do więzienia na własny rachunek.
Klucznik poszedł przodem; Aramis postępował z prawej strony gubernatora; kilku żołnierzy, rozproszonych w dziedzińcu, stanęło rzędem, sztywni jak drogowskazy na przejściu swego zwierzchnika.