Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.
—   241   —

— Jeżeli i drugi więzień będzie wzywał matki swojej — rzekł Aramis — wolę tam nie wchodzić, zrobię pomiary z zewnątrz.
— O! o! nie obawiaj się pan, panie architekcie, tamten łagodny jak baranek — przemówił klucznik — aby matki wzywać, trzebaby mówić, a on słowa nigdy nie rzeknie.
— Wejdźmy zatem — rzekł głucho Aramis.
— E! panie — zagadnął klucznik — pan jesteś architektem więziennym?
— Tak.
— I nie jesteś pan oswojony z tem wszystkiem? Dziwna rzecz!
Aramis spostrzegł, że aby nie wzbudzić podejrzeń, należało przywołać na pomoc wszystkie swe siły.
Baisemeaux miał klucze, otworzył więc drzwi.
— Nie wchodź — rzekł do klucznika — zaczekaj nas na dole.
Klucznik oddalił się, według rozkazu.
Baisemeaux poszedł naprzód i własnoręcznie otworzył drugie drzwi.
Wtedy, w kwadracie światła, które przepuszczało zakratowane okno, ukazał się piękny młodzieniec, średniego wzrostu, z krótko ostrzyżonemi włosami, i zaledwie puszczającym się zarostem; siedział na małym stołeczku, z łokciami, wspartemi na fotelu, całem ciałem pochylony na nim. Na łóżku leżało rzucone jego ubranie, z najwykwintniejszego czarnego aksamitu; siedząc tak wchłaniał w siebie świeże powietrze, dochodzące z zewnątrz murów, napawając niem młode piersi, pokryte najcieńszym jaki może być batystem. Na odgłos kroków, młody ten człowiek obrócił od niechcenia głowę, a ujrzawszy gubernatora powstał i skłonił się grzecznie.
Lecz gdy wzrok jego przeniósł się na stojącego w cieniu Aramisa, ten drgnął na całem ciele; następnie pobladł widocznie, a trzymany przezeń w ręku kapelusz potoczył się na