Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.
—   25   —

— Przebacz, ale wyrazu „zagrzebać“, nie rozumiem.
— Ja sadzę, że w takiem oddaleniu od Paryża człowiek zagrzebuje się.
— Mój przyjacielu — odpowiedział Aramis — zgiełk i blask miasta już mnie nie łudzą. W pięćdziesiątym siódmym roku szuka się spokojności i chwały Bożej. Tutaj oboje znalazłem. Czy jest co piękniejszego i poważniejszego zarazem, jak ta stara Armoryka? Tutaj, mój przyjacielu, znajduje wszystko inne, niż to, co dawniej lubiłem, a czy przy schyłku życia potrzeba czego więcej, niż rzeczy wprost innych jak na początku? Resztki tego, co dawniej kochałem, i tu przychodzą mnie pocieszać, a nie odrywają mnie od zbawienia. Prawda, jestem jeszcze na tym świecie, ale co chwila zbliżam się do Boga.
— Wymowny, roztropny, ostrożny, jesteś prawdziwym, Aramisie, księdzem. Winszuję ci tego.
— Ale — odpowiedział Aramis z uśmiechem — zapewne nie przybyłeś, przyjacielu, po to tylko, abyś mi prawił grzeczności. Mów, co cię tu przyprowadza. Bardzo będę szczęśliwy, jeżeli w czem mogę ci być użytecznym.
— Bogu dzięki, przyjacielu — odpowiedział d‘Artagnan — niczego nie potrzebuję; bo jestem bogaty i nikomu nie służę.
— Bogaty?
— Jak na mnie, ale nie jak na ciebie, lub Porthosa, ma się rozumieć. Mam z jakie piętnaście tysięcy liwrów dochodu.
Aramis spojrzał na niego z niedowierzaniem. Nie mógł przypuścić, aby jego dawny znajomy, tak niepozornej powierzchowności, był bogatym.
D‘Artagnan widząc, że przyszła potrzeba wyjaśnień, opowiedział swoja historję w Anglji.
W czasie opowiadania, uważał, jak błyszczały oczy biskupa i ręce mu drżały.
Porthos nie podziwienie, ale zapał objawiał dla swojego przyjaciela.
Kiedy d‘Artagnan skończył opowiadanie, Aramis zapytał;
— I cóż dalej?