Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.
—   250   —

i wszystkiomi myślami mojego życia. Pewna jestem że ty, Małgorzato, ty, jako kobieta w całem znaczeniu tego wyrazu, chętnie temu uwierzysz, co mówię.
— Słuchaj!.. Elizo, mówią, że jesteś zakochana.
I Małgorzata wpiła badawcze spojrzenie w panią de Belliere, która nie była w stanie ukryć rumieńca.
— I kogóż to mi przypisują, jeśli wolno wiedzieć — zapytała z wysiłkiem.
— Czy chcesz, abym ci powiedziała?...
— Właśnie cię o to poszę.
— Usłyszysz zatem. Niech cię to nie drażni, to człowiek potężny.
— Dobrze!...
Margrabina wpiła w dłonie swoje drobne paznokietki, jak pacjent na widok zbliżającego się skalpelu.
— Jest to człowiek bardzo bogaty — ciągnęła Małgorzata, — najbogatszy może. Jest to więc...
Margrabina przymknęła na chwilę oczy.
— Książę de Buckingham, — dorzuciła Małgorzata, śmiejąc się na całe gardło.
Wybieg ten obliczony był z niezrównaną zręcznocśią. To zmyślone nazwisko, padające zamiast tego, którego oczekiwała margrabina, uczyniło na biednej kobiecie wrażenie owego stępionego toporu, który odskoczył, nie zadawszy śmierci panom de Chalis i de Thou, skazanym na ścięcie na rusztowaniu. Przyszła jednak do siebie.
— Rzeczywiście — rzekła, — jesteś dowcipną kobietą. Zrobiłaś mi wielką przyjemność. Wyborny żarcik.. Nie wiedziałam, jak żyję, pana de Buckingham.
— Nigdy?... — zawołała Małgorzata.
— Nie ruszyłam się krokiem z domu, odkąd książę jest w Paryżu.
— O!.. odparła pani Vanel, wysuwając koniuszczek nóżki ku papierowi, leżącemu na kobiercu pod oknem. — Można się nie widywać, lecz pisać do siebie.