— Zazdrość ją pali — pomyślała Małgorzata.
— A zatem — podjęta margrabina, — zakochaną jesteś na zabój... w panu de Buckingham... nie, omyliłam się... w panu Fouquet?...
Słowa te miarę sił jej przebrały, wszystka krew zbiegła jej do serca.
— I ty chciałaś jechać do Vincennes... nawet do Saint-Mande?...
— Ja sama nie wiem, byłabyś mi może poradziła.
— W takim wypadku nie, bo ja nie przebaczam, tak jak ty. Być może, iż mniej silnie kocham; lecz gdy serce moje zostanie dotknięte, to już na całe życie.
— Ale pan Fouquet nie obraził cię przecież — z dziewiczą naiwnością odezwała się Małgorzata Vanel.
— Rozumiesz doskonale, co ci chcę powiedzieć. Pan Fouquet nic mi nie zawinił; on mi nie dał się poznać ani ze złej, ani z dobrej strony, lecz ty masz do niego urazę. A ponieważ jesteś przyjaciółka moją, nie dam ci, więc rady takiej, jakiejbyś pragnęła.
— A!... uprzedzasz się!...
— Westchnienia o których mówiłaś, są zbyt jawnemi wskazówkami.
— A!... czemuż mnie dręczysz, — przerwała jej młoda kobieta, zbierając ostatnie siły, jak gladjator dla zadania ostatniego ciosu; liczysz się tylko z mojemi ziemi popędami i moją słabością. A co jest we mnie czystem i szlachetnem uczuciem, o tem nawet wzmianki nie czynisz. Jeżeli czuję się w tej chwili pociągniętą ku nadintendentowi, jeżeli nawet pierwszy krok zrobię ku niemu, co jest prawdopodobnem, wyznaję szczerze, iż dlatego jedynie to uczynię, że los jego przejmuję mnie głębokim smutkiem, bo według mego zdania, jest on jednym z najnieszczęśliwszych ludzi pod słońcem.
— A!... wykrzyknęła margrabina, przycisnąwszy rękę do serca — więc jeszcze coś nowego?...
— Droga moja, wszelka łaska królewska przelana została z pana Fouquet na pana Colberta.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.
— 252 —