Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.
—   254   —

To mówiąc, powstała z uśmiechem, jakby już miała odejść. Margrabinie sił zabrakło do ruszenia z miejsca. Małgorzata odstąpiła kilka kroków dalej, jakgdyby dla rozkoszowania się widokiem rywalki, pogrążonej w boleści: nakoniec rzekła niespodzianie.
— Nie odprowadzasz mnie?...
Margrabina podniosła się blada i zimna, nie troszcząc się już o kopertę, która na początku rozmowy tak mocno ją zajmowała i odsłaniając ją przy pierwszem poruszeniu. Następnie otworzyła drzwi od kaplicy pałacowej i, nawet nie spojrzawszy na Małgorzatę Vanel, zniknęła poza niemi. Małgorzata powiedziała, a raczej bąknęła stów kilka, których pani de Belliere nawet już nie usłyszała. Lecz skoro tylko straciła z oczu margrabinę, pełna zawiści nieprzyjaciółka nie mogła oprzeć się żądzy upewnienia się, czy podejrzenia jej miały podstawę; przegięła się jak pantera i pochwyciła kopertę.
— A!... — syknęła, zgrzytając zębami — więc to był list od niego, czytała go, gdy weszłam do niej!...
I gwałtownie wybiegła z pokoju.
A tymczasem margrabina, zamknąwszy drzwi za sobą, czuła, że siły ją opuszczają; postała tak chwilę sztywna, blada, nieruchoma, jak posąg, nareszcie zatoczyła się i padła bez czucia na kobierce kaplicy. Odgłos jej upadku rozległ się jednocześnie z turkotem powozu Małgorzaty, wyjeżdżającej z pałacu.