Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.
—   261   —

o wszystkiem, a reszty samby się domyślił; odmówiłby przyjęcia daru, którego tytułem pożyczki nie odrzuciłby może, a tym sposobem całe przedsięwzięcie chybiłoby celu i skutku.
Należało tedy stanowczo i rozważnie zabrać się do tego. Trzeba było, ażeby Fouquet objął umysłem całą ważność położenia; aby poddał się zachciance szlachetnej kobiety, należało nareszcie, aby go nakłonić, użyć czaru wymownej przyjaźni, co więcej, upojenia płomiennej miłości, której siły przekonywajcej zwalczyć nicby nie było w stanie.
Rzuciła okiem na zegar.
— Już siódma godzina, musiał powrócić, o tej porze podpisuje papiery. Odwagi!
I zerwawszy się z gorączkowym, niepokojem, podbiegła do lustra, w którem odbił się jej uśmiech, wyrażający energję i zaparcie siebie i nacisnęła sprężynę od ukrytego dzwoneczka. Następnie, jakgdyby wyczerpana myślą o walce, którą miała stoczyć, bezwiednie pochyliła się i uklękła przed obszernym fotelem, obejmując głowę drżącemi rękami.
Upłynęło tak kilka minut; naraz usłyszała szelest otwierających się drzwi. We drzwiach stanął Fouquet. Blady był, czoło miał schylone pod ciężarem gorzkich myśli.
Jednym rzutem oka odgadła margrabina cały ogrom nieszczęść nadintendenta. Odgadła noc, spędzoną bezsennie, dzień strawiony w troskach. Z tą chwilą uczuła się silna, uczuła, iż człowiek ten droższym jest dla niej nad wszystko. Powstała i podchodząc ku niemu;
— Pisałeś pan do mnie dziś — rzekła — iż zaczynasz mnie zapominać i że ja, dawno niewidziana przez pana, już o nim myśleć przestałam. Przychodzę więc zaprzeczyć panu, i to z tem większem przeświadczeniem, iż z oczu twoich wyczytuję pewną rzecz.
— Jakąż to, pani?... — spytał zdziwiony Fouquet.
— Że tak, jak teraz, nie kochałeś mnie jeszcze nigdy; również jak winieneś pan z postępowania mojego odgadnąć, iż wcale nie zapomniałam o tobie.