Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.
—   262   —

— O! ty, margrabino — odezwał się Fouquet, a szlachetne jego oblicze zajaśniało na chwilę radością — ty, pani jesteś aniołem, o którym ludzie nie mają prawa wątpić! Korzyć się tylko przed tobą i o twoje przebaczenie błagać winni.
— Niechaj więc zostanie ci udzielone przebaczenie.
Fouquet chciał przed nią paść na kolana.
— Nie — rzekła — usiądź pan przy mnie. A otóż znowu jakaś niedobra myśl przeszła ci przez głowę!
— Po czem pani to poznajesz?
— Po uśmiechu, co zeszpecił twoją twarz. Ciekawa jestem, o czem pan myślisz? Powiedz, bądź szczerym, na co te tajemnice pomiędzy przyjaciółmi?
— Niech i tak będzie! pani, powiedz mi zatem, na co była ta surowość trzy czy też czteromiesięczna?
— Surowość?
— Tak; czyż nie wzbroniłaś mi odwiedzać siebie?
— Niestety!... — odparła z głębokiem westchnieniem pani de Belliere — bo odwiedziny pańskie u mnie stałyby się przyczyną wielkiego twego nieszczęścia, bo dom mój jest strzeżony, a te same oczy, co cię widziały, jeszcze zobaczyćby mogły; bo mniej niebezpiecznem dla pana wydaje mi się, gdy ja cię odwiedzę, niż gdy ty do mnie przybywasz; ponieważ wreszcie za zbyt nieszczęśliwego cię uważam, aby chcieć powiększać twoje nieszczęście!...
Fouquet zadrżał. Słowa te przywiodły mu na pamięć wszystkie troski, przywiązane do jego urzędu, gdy przed chwilą tylko nadzieje kochanka przepełniły umysł jego.
— Ja nieszczęśliwy?... — odparł z wymuszonym uśmiechem. — Ależ doprawdy, margrabino, patrząc na twój smutek, gotów jestem w to uwierzyć. Czyż te cudne oczy podniosły się na mnie, aby mnie tylko żałować? O! innego ja uczucia spodziewam się od nich.
— Spójrz pan w to lustro, kto z nas smutniejszy?
— Pobladłem trochę, nie przeczę, lecz to pochodzi ze zbytku pracy, wczoraj król zażądał ode mnie pieniędzy.
— Wiem o tem... czterech miljonów.