Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.
—   268   —

— Idźmy więc!... Przykro mi nad wyraz, że z mojej przyczyny przemoczysz nogi, panie de Wardes, lecz sądzę, iż niezbędnem jest, abyś mógł powiedzieć królowi: „Najjaśniejszy Panie, biłem się, lecz nie na terytorium Waszej Królewskiej Mości.“ Może to będzie maleńkim wybiegiem, lecz począwszy od Port-Royal jesteś zatopiony w subtelnych wybiegach. O!... Nie mamy się na co skarżyć, to czyni cię nader dowcipnym. Panie de Wardes, pośpieszmy się, jeśli laska, bo noc nadchodzi.
— Jeżeli się ociągam, to jedynie dlatego, że nie śmiałem wyprzedzać waszej miłości. Czyś jeszcze książę nóg nie przemoczył?...
— Dotąd jeszcze nie. Spójrz tam, panie de Wardes: czy widzisz tych moich hultai, którzy ze strachu, abyśmy się nie potopili, krążą tu z barką. Patrz jak na pstrych grzbietach fal tańcują, to ciekawe; ale mnie może przyprawić o morską chorobę. Zechciej pozwolić, abym stanął do nich plecami.
— Ależ stając plecami do nich, milordzie, będziesz miał słońce w oczy.
— O!... w tej godzinie blask jego nie razi, a zresztą niebawem się ono skryje; niech to pana nie nabawia niepokoju.
— Jak chcesz, milordzie; mówiłem to jedynie przez wzgląd na pana.
— Wiem o tem, panie de Wardes, i oceniam pańską delikatność. Czy mamy zrzucić zwierzchnie kaftany?...
— Rozkazuj, milordzie.
— Będzie o wiele wygodniej.
— Jestem więc gotów.
Buckingham zdjął aksamitny kaftan i rzucił go na piasek. De Wardes poszedł za jego przykładem.
Obaj obnażyli szpady.
— Panie de Wardes, — odezwał się wtedy Buckingham — pozwól, niech wypowiem ostatnie słowo... Staję przeciwko tobie, bo nie lubię cię, bo zakrwawiłeś mi serce, wyśmiewając namiętność, która mną zawładnęła, a dla której śmierć bym poniósł z rozkoszą. Złym człowiekiem jesteś, panie de Wardes,