zgięły się pod nim i, wypuszczając rękojeść szpady, tkwiącej w ramieniu księcia, upadł nawznak w wodę, zabarwiając ją szkarłatem silniejszym, niż ten, który z obłoków spływał na ziemię.
De Wardes żył jeszcze. Zrozumiał grozę swego położenia: morze wciąż się wznosiło. Widział i książę cały ogrom niebezpieczeństwa. Z nadludzkim wysiłkiem i głuchym jękiem szarpnął za szpadę, tkwiącą mu w ramieniu; a potem, zwróciwszy się do przeciwnika:
— Żyjesz, hrabio?... — zapytał.
— Tak, — odparł de Wardes głosem, stłumionym krwią, która z płuc rzuciła mu się do gardła, — niewiele mi jednak brakuje do śmierci.
— Co tu robić?... czy będziesz w możności utrzymania się na nogach?...
Buckingham postawił go na jedno kolano.
— Nie mogę, — rzekł.
I, słaniając się ku ziemi:
— Przywołaj twoich ludzi, książę, bo woda mnie zaleje.
— Hola!... krzyknął Buckingham — hola tam z barki!... płyń, płyń, co tchu!...
Osada barki z całych sił robiła wiosłami. Lecz morze wzbierało szybciej, niż barka płynęła. Buckingham spostrzegł spieniony bałwan, toczący się prosto na leżącego de Wardesa: pozostałem mu zdrowem ramieniem otoczył go wpół i podniósł z ziemi. Bałwan uderzył, sięgając mu do piersi, lecz zachwiać nim nie był w stanie. Książę, obarczony ciężarem, skierował się w stronę stałego lądu.
Lecz zaledwie zdołał ujść kilka kroków, podobna pierwszej, lecz o wiele potężniejsza fala przypadła i, sięgając mu do szyi, rozbryzgnęła pianą i z głową go pokryła. Cofnęła się następnie i odsłoniła na chwilę obydwóch leżących na piasku. De Wardes stracił przytomność. Jednocześnie czterech majtków z osady książęcej, widząc całe niebezpieczeństwo, rzuciło się w morze i w jednej chwili znalazło się przy boku swego pana.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/270
Ta strona została uwierzytelniona.
— 270 —