Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.
—   271   —

Z, wielkiem przerażeniem ujrzeli go ociekającego krwią, w miarę jak z przemokłej bielizny, krew wraz z wodą spływała po nim ku ziemi. Chcieli pochwycić go na ręce i unieść.
— Nie, nie!... — zawołał — do lądu!... do lądu z margrabią!...
— Śmierć!... śmierć Francuzowi... — ponuro wrzasnęli Anglicy.
— Hultaje!... — zawołał książę, rozkazującym gestem podnosząc rękę, z której krew na nich trysnęła, słuchać rozkazu!... Na ląd z panem de Wardes, przedewszystkiem bezpieczeństwo pod każdym względem dla pana de Wardes, albo każę wywieszać, jak psy!...
Tymczasem podpłynęła barka. Sekretarz i intendent księcia wyskoczyli z niej w wodę i podążyli do hrabiego, który już nie dawał znaku życia.
— Głową mi odpowiecie za tego człowieka. Do brzegu, z panem de Wardes!... do brzegu!...
Wyniesiono go na rękach i złożono na piasku, gdzie morze nigdy nie dosięgało.
Kilku rybaków i ciekawych zgromadziło się na wybrzeżu, zwabieni osobliwym widokiem pojedynku dwóch mężczyzn, stojących po kolana w wodzie. Rybacy, widząc zbliżającą się do brzegu gromadkę z rannym człowiekiem na ręku, wyszli na ich spotkanie, brnąc po pas w falach. Anglicy powierzyli im rannego, który, odzyskując przytomność, otworzył oczy. Słona woda morska i miałki piasek, dostawszy się do ran, sprawiały mu ból niewysłowiony. Sekretarz księcia dobył z kieszeni, pełną sakiewkę, oddając ją najpoważniej wyglądającemu z całego otoczenia.
— Od mego pana, milorda księcia de Buckingham — rzekł — aby panu hrabiemu de Wardes nie zbywało na opiece, jak najtroskliwszej.
I wraz ze swoimi ludźmi powrócił do łodzi, do której z wielką trudnością wsiadł Buckingham, wpierw się jednak upewniwszy, iż panu de Wardes nie groci żadne niebezpieczeństwo.