— Tak, lecz znów słowo dwuznaczne; kawalerze, nietrafnie się wyrażasz.
— Jakie słowo, Wasza Królewska Wysokość?
— Powiedziałeś; „Obchodzi się łaskawie“... — Co rozumiesz przez to „łaskawie“?
— Nic prócz najprostszej rzeczy — rzekł dobrodusznie kawaler. — Naprzykład, gdy mąż zauważy, iż jego żona chętniej tego a nie innego mężczyznę przy sobie widzi; gdy mężczyzna ten zawsze u jej wezgłowia lub przy drzwiczkach karety znajduje się; gdy noga tego mężczyzny ma, kiedy chce, miejsce w obwodzie fałd sukni tej żony, gdy barwa jej bukietu jest ta sama, co jego kokardy; gdy muzykalne posiedzenia odbywają się w apartamentach, a kolacje w alkowach pomiędzy łóżkiem a ściana; gdy, kiedy mąż czuje, że ma jedynego niedostępnego towarzysza, najprzywiązańszego z ludzi, który przed tygodniem najobojętniejszym mu się wydawał... wtedy...
— Wtedy... mów dalej.
— Wtedy, mówię ci, książę, można być zazdrosnym; ale te szczegóły nie mają racji bytu, nie o to idzie w naszej rozmowie.
Widocznem było, iż książę wrzał, lecz jeszcze się hamował.
— Nie mówisz mi jednak — powiedział nareszcie — czemu się usunąłeś? Mówiłeś przed chwilą, iż obawiałeś się przeszkadzać, dodałeś nawet, iż zauważyłeś u księżnej skłonność do częstego przestawania z jakimś tam de Guiche.
— O! Wasza Królewska Wysokość tego nie powiedziałem!...
— I owszem.
— A jeżeli powiedziałem, to tylko dlatego, iż nic złego w tem nie widzę.
— Ostatecznie, cóż widzisz?
— W kłopot mnie Wasza Królewska Wysokość wprawia.
— Mniejsza z tem, mów! Jeżeli masz wygłosić prawdę, na co się kłopotać?
— Ja zawsze mówię prawdę, lecz zawsze się waham, gdy mam powtórzyć to, co inni mówią.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.
— 279 —