Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/288

Ta strona została uwierzytelniona.
—   288   —

— O kogóż zatem? Gdyż tamten biedaczek byt zupełnie niesłusznie celem twojej zazdrości, myślałam wiec...
— Matko moja, księżna ma już zastępcę Buckinghama.
— Filipie, co ty mówisz? wyraziłeś się bardzo lekkomyślnie.
— O! nie, matko. Księżna tak postępuje, iż znowu muszę być zazdrosny.
— A o kogóż to, dobry Boże?
— Jakto! nie zauważyłaś?
— Nie.
— Czyż nie widziałaś, że pan de Guiche jest zawsze u niej i zawsze przy niej.
Królowa klasnęła w dłonie i śmiać się poczęła.
— Filipie — rzekła — to już przestaje być wadą u ciebie; to choroba.
— Czy jedną jest, pani, czy drugą, zawsze sprawia mi to cierpienie.
— I ty wymagasz, aby cierpienie to zostało uleczone, skoro istnieje tylko w twojej wyobraźni? Chcesz, aby przyznano ci słuszność, zazdrośniku, kiedy twoja zazdrość nie ma najmniejszej podstawy?
— Znowu zaczynasz tak samo za tym przemawiać, jak i za tamtym.
— Ponieważ, mój synu — oschle rzekła królowa — zaczynasz podobnie postępować z tym, jak i z tamtym postępowałeś.
Książę skłonił się nieco urażony.
— A jeśli przytoczę fakty, czy uwierzyłabyś, matko?
— Słucham.
— Dzisiaj od rana zabawiano się u księżnej muzyką.
— To niewinna zabawa.
— Pan de Guiche rozmawiał z nią na osobności. A! zapominam dodać, iż od tygodnia przeszło, jak cień, jej nie odstępuje.
— Mój drogi, gdyby robili co złego, toby się kryli.
— Wybornie!... — zawołał książę — spodziewałem się tego, matko. Zapamiętaj coś powiedziała. Dziś rano właśnie za-