Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/290

Ta strona została uwierzytelniona.
—   290   —

Anna spojrzała na niego zaniepokojona.
— I cóż zrobisz?... — spytała.
— Za pierwszym razem, gdy u siebie zastanę, każę go utopić w moim stawie.
I rzuciwszy tę dziką groźbę, czekał na przerażenie królowej.
Ta pozostała niewzruszona.
— Czyń, co ci się podoba — rzekła.
Filip, był słaby jak baba, począł więc wrzeszczeć na całe gardło.
— Zdradzają mnie, nikt mnie nie kocha!... i matka moja trzyma z wrogami moimi!
— Matka twoja dalej, niźli ty widzi i nie troszczy się o rady dla ciebie, skoro ich nie słuchasz.
— Pójdę do króla.
— Miałam ci to poradzić. Oczekuję tu Jego królewskiej mości; właśnie jest godzina jego odwiedzin; rozmów się z nim.
Zaledwie skończyła te słowa, gdy Filip usłyszał otwierające się z hałasem drzwi w przedpokoju.
Strach zdjął go okrutny. Można było rozróżnić chód króla, podeszwy jego trzewików skrzypiały, stąpając po kobiercu. Książę wymknął się bocznemi drzwiczkami, zostawiwszy królowę. Rozśmieszyło to Annę Austrjacką, i gdy król wszedł, ona się jeszcze śmiała. Król przychodził z całą troskliwością dowiedzieć się o zachwianem już zdrowiu królowej matki, a także, aby oznajmić jej, iż wszystkie przygotowania dla wyjazdu do Fontenebleau zostały ukończone. Widząc ją śmiejącą się, uczuł iż znika jego niepokój i ze śmiechem również jął wypytywać o zdrowie.
Anna Austrjacka wzięła go za rękę i wesołym głosem rzekła:
— Czy wiesz, szczycę się tem, że jestem hiszpanką.
— Dlaczego, pani?
— Bo hiszpanki przynajmniej więcej warte, niż angielki.
— Zechciej wytłumaczyć się jaśniej.
— Odkąd jesteś żonatym, nic nie masz do zarzucenia królowej?