— Z pewnością, że nie.
— A jednak to już dość dawno. Gdy przeciwnie, brat twój żonaty jest od dwóch tygodni...
— I cóż?
— I po raz drugi już uskarża się na księżnę.
— Jakto! jeszcze Buckingham?
— Nie, ktoś inny.
— Kto?
— Guiche.
— Masz tobie! ależ to bałamutka prawdziwa z tej księżnej?
— Obawiam się bardzo.
— Biedny braciszek!... — rzekł, śmiejąc się, król. — Czegóż on chce?
— Chce utopić Guicha.
— To dosyć gwałtownie.
— Nie śmiej się. On już do ostateczności doprowadzony. Obmyśl jaki inny środek.
— Więc co mam zrobić? O co chodzi?
— Abyś księżnej zabronił być kokietką, a Giuchowi — zbyt uprzejmym.
— Tyle tylko? Brat mój wielkie ma wyobrażenie o władzy królewskiej... przerobić, kobietę! O! z mężczyzną to jeszcze fraszka.
— Jak się zabierzesz do tego?
— Guiche, jako chłopiec rozumny, jednem słówkiem da sobie wyperswadować.
— Lecz księżna?
— Z nią trudniej; tu jedno słówko nie wystarczy; napiszę kazanie, i będę nawracał.
— Obiecujesz nawrócić?
— Wytępię herezję dowodami przekonywającemi lub ogniem, jeżeli tego będzie potrzeba.
— Tak to co innego! Ale mnie do tego nie mieszaj, księżna, nie przebaczyłaby mi przez całe życie; jako świekra winnam żyć w zgodzie z synową.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.
— 291 —