Skoro król ukazał się u księżny, dworzanie, których wieść o scenie małżeńskiej rozproszyła poza obręb apartamentów, poczęli czynić najbardziej niepokojące przypuszczenia. Nielada sprawą była, w roku 1662, uraza księcia do księżny, i królewska interwencja w kwestjach domowych brata.
Widocznem też, było, iż najzuchwalsi, którzy zrazu stanowili otoczenie hrabiego de Guiche, usuwali się teraz z pewnem przerażeniem; sam hrabia nawet, ogarnięty ogólną paniką, samotny, schronił się do siebie. Król wszedł do księżny z ukłonem, jak to zwykle czynił. Damy honorowe w rząd się ustawiły na przejściu jego przez galerię. Jakkolwiek Jego królewska mość był mocno zajęty, jednak wprawnem okiem obrzucił ten podwójny rząd młodych i zachwycających kobiet, które skromnie pospuszczały oczy. Spojrzenie królewskie wywołało rumieńce na wszystkie twarze. Jedna tylko, jedyna, której długie jedwabiste włosy spływały w zwojach na cudnej białości szyję, stała blada, zaledwie zdolna utrzymać się na nogach, pomimo dawanych jej przez towarzyszkę znaków, za pomocą trącania łokciem. Była nią La Valliere, wspierana w ten sposób przez Montalais, dodającą jej odwagi, w którą sama uposażona była tak hojnie.
Wszedłszy do pokoju księżnej, zastał Ludwik swoją bratowę, wpół leżącą na miękkich poduszkach sofy. Podniosła się i złożyła głęboki ukłon, bąknąwszy kilka słów dziękczynnych, z po-