Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.
—   299   —

— Zachwycająca żartownisia z ciebie, pani, i pojmuję teraz, że ci nawet, z których szydzisz, muszą cię uwielbiać.
— A czemuż ty, Najjaśniejszy Panie, któregobym za swego obrońcę wzięła, masz tuczyć się z moimi prześladowcami — odparła księżna.
— Ja prześladowcą twoim, niech mnie Bóg strzeże od tego.
— Zatem — mówiła tęsknym głosem — przystań na moje żądanie. Pozwól mi wyjechać.
— O!... na to, nigdy!... nigdy nie przystanę!... — wykrzyknął Ludwik XIV-ty.
— Więc cóż ja pocznę?...
— Powiem ci zaraz, siostrzyczko.
— Słucham Waszej Królewskiej Mości, jak pokorna sługa.
— Zamiast zawierania nierozważnych przyjaźni, zamiast niepokojenia nas swojem odosobnieniem, bądź dla nas zawsze widzialną, nie porzucaj nas, żyjmy po rodzinnemu. Ani słowa, pan de Guiche jest miły; lecz ostatecznie, jeżeli brak nam jego dowcipu...
— O!... Najjaśniejszy Panie, sam czujesz, iż udajesz skromnego.
— Nie, przysięgam ci. Można być królem i czuć, iż mniej mamy warunków podobania się, niż niejeden szlachcic.
— A ja przysięgam, że ani na jotę nie wierzysz temu, co mówisz, Najjaśniejszy Panie.
Król z czułością popatrzył na księżnę.
— Czy zechcesz mi jedną rzecz przyrzec? — zapytał.
— Jaką?...
— Że nie będziesz traciła z obcymi czasu, który nam się należy. Czy chcesz, abyśmy przeciw wspólnemu nieprzyjacielowi zawarli przymierze zaczepno-odporne?
— Przymierze z tobą, Najjaśniejszy Panie?...
— Czemuż by nie?... Czyż nie jesteś potęgą?...
Księżna wzięła go za rękę.
— Najjaśniejszy Panie — rzekła — tak długo miałam nieszczęście nie podobać się tobie, iż mam nieledwie prawo pytać samej siebie, jak mogłeś przyjąć mnie za bratowę?...