— A tak.
— To szczególniejsza, a mnie mówiono, że to pan Fouquet.
— Któż ci o tem powiedział?... — zapytał Aramis, nie mogąc ukryć rumieńca, na twarz występującego.
— Na honor, Bazin.
— Głupiec!
— Ja też nie mówię, żeby to był człowiek genialny; ale powiedział mi to, a ja powtarzam.
— A ja przecież nigdy nie widziałem pana Fouquet — odpowiedział Aramis ze spojrzeniem tak spokojnem, jak spojrzenie dziewicy, która nigdy nie skłamała.
— Ale — odparł d‘Artagnan — choćbyś go i widział, nic w tem złego nie jest, bo to bardzo poczciwy człowiek.
— A!
— Wielki polityk.
Aramis wzruszył lekceważąco ramionami.
— Nadewszystko potężny minister.
— Ja zależę tylko od króla i papieża — rzekł Aramis.
— Co u licha!... — rzecze d‘Artagnan tonem naiwnym — dlatego ci mówię, że tutaj pan Fouquet jest na ustach wszystkich. Czyj kraj?... pana Fouquet; czyje saliny, które kupiłem?... pana Fouquet; czyja wyspa, na której Porthos jest topografem? pana Fouquet; czyja załoga?... pana Fouquet; czyje galery?... pana Fouquet. Przyznam, że tylko to mnie zadziwia, dlaczego tu inny jest pan, niż król, a jest prawie tak jak on potężny. Jak widzę, to cała djecezja jest feudalna.
— Bogu dzięki, nie jestem niczyim lennikiem i nie należę do nikogo — odpowiedział Aramis, który przez cały czas rozmowy uważał na każde poruszenie d‘Artagnana i każde mrugnięcie oka Porthosa.
Lecz d‘Artagnan był ostrożny, a Porthos nieporuszony, zręcznie zadawane razy, przeciwnik również zręcznie odbijał. Żaden go nie dotknął.
Lecz każdy z obecnych czuł utrudzenie z podobnej walki i wiadomość o wieczerzy była przez wszystkich dobrze przyjętą.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 30 —