— Przymierze nasze od dziś datuje — zawołał król z nieudanym zapałem — więc przeszłość puśćmy w niepamięć, ja zaś chcę znać jedynie teraźniejszość. Mam ją przed oczyma, oto jest, spojrzyj.
I poprowadził ją do lustra, w którym ujrzała się spłoniona, i jaśniejąca pięknością, któraby skusiła nawet świętego.
— To nic — szepnęła — przymierze jednak niewiele będzie warte.
— Żądasz przysięgi?... — zapytał król, upojony namiętnym zwrotem, jaki przybrała rozmowa.
— O!... zdałaby się w tym razie, byłoby to zawsze pozorem pewności.
Król przyklęknął na dywanie, ujmując księżnę za rękę.
Ona z uśmiechem, jakiego żaden malarz nie oddał, a poeta wymarzyć nie był w stanie, podała mu obie rączki, w których ukrył rozpalone czoło. Oboje nie mogli zdobyć się na słowa. Król uczuł, iż księżna usuwa swe rączki, musnąwszy jego policzki. Zerwał się nagle i wyszedł.
Dworzanie dostrzegli jego rumieńce i wyprowadzili stąd wniosek, że scena była burzliwa. Lecz kawaler Lotaryński pośpieszył z zapewnieniem:
— O!... nie, panowie, uspokójcie się. Jego Królewska Mość blednie ze złości.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/300
Ta strona została uwierzytelniona.
— 300 —