Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/307

Ta strona została uwierzytelniona.
—   307   —

Przepraszam raz jeszcze, wicehrabio, lecz jestem zdania wprost przeciwnego, niż twoje.
— Jak się panu podoba, zechciej zauważyć jednak, że wygnanie, jakie de Guiche asm sobie nakaże, potrwa niedługo. Skończy się ono wtedy, kiedy sam zechce, a powróciwszy z dobrowolnego wygnania, zostanie na wszystkich obliczach przyjazne uśmiechy, gdy zaś przeciwnie, ale usposobienie króla może sprowadzić burzę, której następstwa trudno przewidzieć.
Uśmiechnął się kawaler. —
— Tego też pragnę — szepnął do siebie i z politowaniem wzruszył ramionami.
Nie uszło to uwagi hrabiego; obawiał się, iż jeśli opuści dwór, wyglądać będzie, jakgdyby to uczynił pod wrażeniem strachu.
— Nie, nie — zawołał — Bragelonne, zostaję tutaj stanowczo.
— Prorokiem jestem — smutno przemówił Raul. De Guiche, biada ci, biada!...
— I ja też jestem prorokiem, lecz niczego złego nie przepowiadam; nie słuchaj go, hrabio, ja ci mówię: zostań, zostań.
— W każdym razie będzie próba baletu, tego jesteś pewny? — zagadnął de Guiche.
— Jak najpewniejszy.
— A widzisz, Raulu — ciągnął de Guiche, zmuszając się do uśmiechu — widzisz, że dwór nie jest groźny, złowrogi i gotowy do wojny wewnętrznej, skoro na nim tak zawzięcie tańczą; przygnaj to sam, Raulu.
Raul potrząsnął głową.
— Nic mi już nie pozostaje do powiedzenia — orzekł.
I z miną człowieka, pragnącego tylko spokoju, zagłębił się w fotelu, gdy tymczasem hrabia przywołał służbę, aby zajęła się jego ubraniem.
— Księżna dziś będzie jaśnieć urodą — podjął kawaler — dziś ma przymierzyć kostjum Pomony.
— A! prawda — wykrzyknął hrabia.