Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.
—   310   —

siewów. Przekonany jestem, iż twoi normandcy dzierżawcy z przyjemnością ujrzą cię w dobrach twoich.
I tak go zraniwszy temi nieludzkiemi słowy, odwrócił się plecami do nieszczęśliwego młodzieńca. Z kolei twarz Guicha oblekła się bladością, parę kroków postąpił do króla, zapominając, że nie pytany, nie mógł do niego przemawiać.
— Być może, iż źle zrozumiałem — wyjąkał.
Król zaledwie trochę zwrócił ku niemu głowę, a spojrzenie zimne i nieruchome, jak ostrze nieugiętej szpady, zatopił w sercu popadłego w niełaskę.
— O dobrach pańskich mówiłem — powtórzył zwolna, cedząc słowo po słowie.
Zimny pot wystąpił na czoło hrabiego, roztworzył dłonie, upuszczając kapelusz, trzymany drżącemi palcami. Król pogonił oczami w kierunku matki, jakgdyby chciał poszczycić się tem, że umie być panem. Szukał triumfującego spojrzenia brata, jakgdyby chciał zapytać, czy takiej zemsty wymagał. Nakoniec zatrzymał wzrok na księżnie. Uśmiechnięta, rozmawiała z panią de Noailles. Nic nie słyszała, a raczej udawała, że o niczem nie wie. Patrzył także i kawaler Lotaryński, lecz z tym złowrogim uporem, który zdaje się nadawać spojrzeniu ludzkiemu potężną siłę lewara, kiedy podważa, wyrywa z podstawy i het daleko odrzuca przeszkodę. Nareszcie pan de Guiche pozostał sam jeden w gabinecie królewskim; wszyscy się ulotnili.
Nagle otrząsnął się z rozpaczy, która go przybiła; pędem puścił się do swego mieszkania, gdzie czekał na niego Raul, trwający uporczywie w swoich ponurych przeczuciach.
— A co tam?... — cichym głosem zapytał przyjaciela, który wszedł chwiejnym krokiem, z głową odkrytą i obłąkanym wzrokiem.
— Tak, tak, nie omyliłeś się, tak...
I nie był w stanie nic więcej powiedzieć; wyczerpany padł na poduszki sofy.
— A ona?... — zapytał Raul.