Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ LIV.
PORTHOS GNIEWA SIĘ, ŻE PRZYBYŁ Z D‘ARTAGNANEM.

Zaledwie d‘Artagnan zgasił świecę, a już Aramis, który czatował za firankami, przeszedł korytarz na palcach i udał się do Porthosa.
Olbrzym, uśpiony od dwóch godzin, wyciągał się na piernatach. Właśnie był w pierwszym i najsmaczniejszym śnie, który mógł się oprzeć dzwonom i armatom; głowa jego pływała w pierzach, przypominając sobie lekkie kołysanie okrętu.
Wtem drzwi jego pokoju zlekka się otworzyły pod ciśnieniem delikatnej ręki Aramisa.
Biskup zbliżył się do śpiącego. Gruby kobierzec tłumił jego stąpanie. Porthos chrapaniem wszystko zagłuszał.
Położył mu rękę na ramieniu.
— Wstawaj — rzekł — wstawaj, mój kochany Porthosie.
Głos Aramisa był łagodny i przyjemny; lecz miał w sobie coś rozkazującego. Ręka jego była lekka, lecz wskazywała niebezpieczeństwo.
Porthos usłyszał głos i uczuł rękę Aramisa we śnie.
Zerwał się.
— Kto tu?... — zawołał olbrzymim głosem.
— Cicho!... to ja — odpowiedział Aramis.
— Ty, kochany przyjacielu — i dlaczego mnie budzisz?...
— Chcę ci powiedzieć, ażebyś jechał.