Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.
—   36   —

knąć się d‘Artagnanowi przede dniem. Koń osiodłany jest, dostaniesz się na pierwszą stację i o piątej rano, będziesz o piętnaście mil.
Aramis zaczął ubierać Porthosa tak śpiesznie i zręcznie, jakby całe życie był lokajem.
Porthos nawpół zmieszany, nawpół osłupiały, nie czynił żadnej wymówki.
Kiedy był gotów, wziął go Aramis za rękę i wyprowadził, każąc ostrożnie stąpać po schodach, aby o cokolwiek nie potrącił; słowem, kierował nim na wszystkie strony, jakby sam był olbrzymem, a Porthos karłem.
W rzeczy samej koń osiodłany czekał na dziedzińcu.
Porthos wskoczył na siodło.
Wtedy wziął Aramis konia za lejce i poprowadził go na słomę, którą był zasłany dziedziniec, dla stłumienia łoskotu. Jedną ręką prowadził konia, drugą zatykał mu nozdrza, aby nie rżał.
Przyprowadziwszy go do bramy, rzekł do Porthosa:
— Teraz puszczaj się, przyjacielu; jedź na koniu, pij na koniu, śpij na koniu i nie trać minuty czasu.
— Dobrze, nigdzie się nie zatrzymam.
— Oto list do pana Fouquet; cokolwiek to może kosztować, niech go jutro przed południem otrzyma.
— Będzie go miał.
— Pamiętaj...
— O czem?...
— Że kiedy dobrze się sprawisz, zostaniesz księciem lub parem.
Porthos wytrzeszczył oczy i odpowiedział:
— Kiedy tak, to stanę za dwadzieścia cztery godzin.
— Postaraj się o to.
— To ruszaj i popuść Goljatowi cugle.
Aramis puścił konia, odtykając mu nozdrza.
Porthos dał koniowi ostrogę i puścił się galopem.
Aramis, dopóki mógł widzieć w ciemnościach nocy, ścigał Porthosa oczyma; straciwszy go z oczu, wszedł na dziedziniec.