Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.
—   40   —

— Gdzież on być może?...
— Właśnie i ja o to pytam.
— A czemu się o to nie spytałeś?...
— Właśnie pytałem.
— I cóż ci powiedziano?...
— Że Porthos, mając zwyczaj codziennie rano wychodzić, pewnie i dzisiaj wyszedł.
— I cóżeś wtedy uczynił?...
— Poszedłem do stajni — obojętnie odpowiedział d‘Artagnan.
— Po co?...
— Aby się przekonać, czy czasem konno nie wyjechał.
— I...? — zapytał biskup.
— Pod nr. 5 żłobu brakuje konia Goljata.
Cała ta rozmowa utrzymana była w tonie nader grzecznym.
— O!... teraz rozumiem, co to znaczy, — rzekł Aramis, po chwili namysłu. — Porthos wyjechał, aby nam sprawić niespodziankę.
— Niespodziankę?...
— Tak. Kanał, prowadzący z Vannes do morza, jest pełen dzikich kaczek i bekasów, które Porthos nadzwyczaj lubi, i zaręczam, że ich z tuzin na śniadanie przyniesie.
— Czy tak?... — zapytał d‘Artagnan.
— Jestem tego pewny. A dokąd chcesz, aby poszedł?... pewnie fuzję wziął z sobą.
— To niepodobna — rzekł d‘Artagnan.
— A wiesz co, przyjacielu, siądź na konia i goń go.
— Masz słuszność, biskupie, pojadę.
— Czy chcesz towarzysza?...
— Dziękuję, Porthos łatwy jest do poznania, będę pytał o niego.
— Weź rusznicę.
— Dziękuję.
— Każ osiodłać konia, który ci się podoba.
— Tego, na którym wczoraj z Belle-Isle jechałem.
— Dobrze, zarządzaj jak u siebie.