— Sześć — odpowiedział Aramis.
— Tembardziej.
— Lecz Goljat, zaręczam ci, stoi w stajni zadowolony, że już nie dźwiga Porthosa.
W rzeczy samej, za staraniem prałata, który o wszystkiem wiedzieć musiał, konia odprowadzono z pierwszej stacji.
D‘Artagnan zdawał się być zadowolony z tego wyjaśnienia.
Jadł śniadanie, siedząc pomiędzy jezuitą i Aramisem wprost dominikanina, ustawicznie uśmiechając się do niego.
Śniadanie było długie i przepyszne; wyborne wino hiszpańskie, ostrygi z Morbihan, doskonałe ryby z Loary, ogromne raki z Paimboeuf i zwierzyna najdelikatniejsza, składały się na główniejsze dania.
D‘Artagnan jadł wiele, a pił mało.
Aramis nic nie pił prócz wody.
Po śniadaniu, odezwał się d‘Artagnan do biskupa:
— Ofiarowałeś mi rusznicę.
— Tak.
— Więc mi jej pożycz.
— Czy chcesz iść na polowanie?...
— Czekając na Porthosa, cóż lepszego mam robić?...
— Weź która ci się podoba ze zbrojowni.
— Ale pójdziesz ze mną na polowanie, biskupie?...
— Byłaby to dla mnie wielka przyjemność, mój przyjacielu, lecz łowy są zabronione biskupom.
— Nie wiedziałem o tem — rzekł d‘Artagnan.
— Prócz tego — mówił Aramis, — aż do południa mam zatrudnienie.
— Więc sam pójdę?...
— Niestety!... ale wracaj na obiad.
— Zbyt dobre u ciebie jedzenie, ażeby się nie spieszyć.
To rzekłszy, opuścił d‘Artagnan gospodarza, pożegnał gości, wziął rusznicę, lecz, zamiast na łowy, udał się prosto ku portowi Vannes.
Uważał, czy kto za nim nie idzie, ale nie spostrzegł nikogo.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —