Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
—   43   —

„Najął łódź rybacką za dwadzieścia pięć liwrów i odpłynął o wpół do dwunastej, w tem przekonaniu, że nikt go nie śledzi.
Prawda, że nikt nie udał się za nim. Tylko braciszek jezuicki, umieszczony na wieży kościelnej od rana, z oka go nie spuścił przy pomocy wybornej lunety.
O trzy kwadranse na dwunastą, zawiadomiono Aramisa, że d‘Artagnan udał się na Belle-Isle.
Podróż d‘Artagnana była pospieszna, albowiem wiatr północny pędził go ku wyspie.
W miarę jak do niej się zbliżał, oczyma badał brzegi. Chciał on bądź przy brzegu, bądź na warowni ujrzeć jaskrawy strój Porthosa i jego olbrzymią postać.
Lecz patrzył napróżno; przypłynąwszy do brzegu, zapytał o Porthosa żołnierzy, którzy mu powiedzieli, że pan du Vallon jeszcze nie wrócił z Vannes.
Wtedy, nie tracąc chwili czasu, kazał łodzi kierować się ku Sarzeau.
Wiemy, że wiatr kilka razy na dzień zmienia kierunek; szczęście chciało, że wiatr północny zmienił się na południowy, przychylny drodze do Sarzeau. W trzy godziny dobił d‘Artagnan do lądu, a we dwie godzniy przybył do Vannes.
Pomimo spieszności biegu pożerał d‘Artagnan oczyma przestrzeń i na pokładzie statku z niecierpliwości tupał nogami.
Rzec można, że lotem ptaka przybiegł do biskupiego pałacu.
Spodziewał się, że zmiesza Aramisa spiesznym swoim powrotem, i chciał mu wyrzucić jego dwuznaczność, zawsze jednak delikatnie i tak, aby w usprawiedliwieniu wyrwać mu część jakąś tajemnicy.
Liczył nakoniec na to, że przy gwałtownych wyrażeniach, które są dla tajemnic tem, czem bagnety dla wałów, tajemniczy Aramis nie zdoła być dosyć ostrożnym.
W przedsionku pałacowym zastał lokaja, który wzbronił mu przejścia z głupowatym uśmiechem.
— Do Jego Wielebności — rzekł d‘Artagnan, odpychając lokaja ręką.
Lokaj, zachwiany nieco na nogach, wyprostował się.