Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.
—   46   —

której wsparł się Aramis, gdy słudzy oddalili się z uszanowaniem.
— Nic to nie znaczy — odpowiedział Aramis — skoro tylko przybyłem; o to głównie się starałem i uczyniłem to z boską pomocą.
— Mów prędzej — rzekł Fouquet, zamykając za sobą drzwi gabinetu, w którym był sam z Aramisem.
— Czy tylko sami jesteśmy?...
— Zupełnie sami.
— Czy nas nikt słyszeć nie może?...
— Bądź spokojny.
— A pan du Vallon przybył tu?...
— Przybył.
— I odebrałeś pan list ode mnie?...
— Odebrałem; interes musi być ważny, skoro spowodował twoją obecność w Paryżu w chwili, gdy gdzieindziej była potrzebną.
— Ważny!... nie może być ważniejszy.
— Dziękuję ci, dziękuję; o cóż idzie takiego?... ale, na Boga, przedewszystkiem odetchnij, przyjacielu, jesteś blady, że aż strach bierze.
— W rzeczy samej jestem cierpiący, ale na Boga, nie zważaj pan na to. Czy pan Vallon nic nie mówił, list mój oddając?...
— Usłyszawszy wielki hałas, udałem się do okna i zobaczyłem przed gankiem coś podobnego do rycerza z marmuru; zeszedłem na dół, on oddał mi list z konia, który padł trupem.
— A on?...
— Upadł wraz z koniem; wzięto go i zaniesiono do mieszkania; po przeczytaniu listu, udałem się do niego, aby zasięgnąć wiadomości, lecz usnął tak mocno, że niepodobna było go obudzić. Litość mnie nad nim wzięła, kazałem mu zdjąć buty i zostawić go w spokoju.
— Dobrze, to ja teraz powiem, o co chodzi. Wszak pan znasz d‘Artagnana?..