— Ja to na pierwszy rzut oka odgadłem.
— Jakto?
— Chciałem go do siebie przywiązać.
— Jeżeliś go pan uważał za najwaleczniejszego i najzręczniejszego w całej Francji, miałeś słuszność.
— Cokolwiek będzie kosztował, trzeba go ująć.
— D‘Artagnana?
— Czy to się z twojem zdaniem nie zgadza?
— I owszem, ale go pan ująć nie zdołasz.
— A to dlaczego?
— Nie umieliśmy korzystać z czasu; kiedy był poróżniony z dworem, trzeba go było pochwycić; od czasu, jak był w Anglji, od czasu, jak się przyczynił do przywrócenia monarchji, od czasu, jak zrobił majątek, przywiązał się do króla. Wszedł w służbę i widać dobrze mu płacą.
— My lepiej mu zapłacimy.
— Za pozwoleniem pańskiem, słowo d‘Artagnana jest święte i kiedy je komu raz da, pewnie dotrzyma.
— I cóż stąd wnosisz?... — zapytał Fouquet z niepokojem.
— Że, chociaż tymczasowo, trzeba się uchronić od strasznego ciosu.
— Ale jakim sposobem?
— Zaczekaj pan.
— Wszak d‘Artagnan niedługo przybędzie, aby zdać królowi rachunek ze swej wyprawy.
— Zapewne.
— Sądzę jednak, że dobrze go wyprzedziłeś.
— Może o dziesięć godzin.
— A więc w ciągu dziesięciu godzin...
Aramis potrząsnął głową.
— Czy widzisz pan te chmury, wiatrem pędzone, te jaskółki, latające w powietrzu; d‘Artagnan biegnie prędzej, niż chmury i ptaki, jego wiatr unosi.
— Więc...
— Powiadam panu, że to człowiek nadludzki; jest on w moim wieku, a znam go od lat trzydziestu pięciu.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.
— 48 —