Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.
—   51   —

— Prawdę mówiąc, chyba tylko on mógłby narobić takiego hałasu. Za twojem pozwoleniem, panie Pellisson, muszą się dowiedzieć, czy mu na czem nie zbywa?
— Pozwolisz pan, że mu będę towarzyszył?...
— I owszem, proszę.
Obaj weszli do pokoju.
Porthos leżał wyciągnięty na łóżku, z twarzą raczej fjoletową niż czerwoną, oczyma nabrzmiałemi i gębą otwartą. Od chrapania, jakie wydobywało się z jego piersi, aż szyby w oknach drżały.
Patrząc na jego wyprężone muskuły i nabrzmiałe żyły na twarzy, na włosy, po zlepiane od potu, na wznoszące się i opadające piersi, nie można było oprzeć się pewnemu rodzajowi podziwu; była to postać niezwykłego rycerza.
Buty na opuchłych nogach Porthosa aż trzeszczały, całe zaś ciało stało się sztywnem. Porthos podobny był do kamiennego posagu.
Na rozkaz Pellissona, rozcięto na nim buty, bo żadna siła ludzka zdjąć ich nie była w stanie. Czterech lokai daremnie się o to kusiło.
Nawet nie obudzili Porthosa.
Ściągnięto mu rozcięte buty, porozrywano odzież i zaniesiono do kąpieli, w której był godzinę, następnie wdziano na niego świeżą bieliznę i włożono do ogrzanego łóżka, a wszystko to z taką pracą, jakby rozbierano i ubierano trupa. Porthos ani na chwilę oczów nie otworzył, ani nie przestał chrapać.
Aramis suchy i nerwowy nie chciał naśladować Porthosa i pomimo utrudzenia wziął się do pracy z Gourvillem i Pellissonem, lecz zemdlał na krześle.
Zaniesiono go do sąsiedniego pokoju, gdzie spoczynek uspokoił go nieco.