Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.
—   55   —

— Jakże, chyba że nie ograniczę się na wskazaniu Waszej Królewskiej Mości niebezpieczeństwa.
— Zatem powiedz, jak ten kolos powalić?
I król zaczął się gorzko uśmiechać.
— Najjaśniejszy Panie — odpowiedział Colbert — on wzrósł przez pieniądze, rozbić go pieniędzmi.
— A gdybym go usunął z urzędowania?
— To mało.
— Więc cóż?
— Zniszcz go. Najjaśniejszy Panie.
— Jakim sposobem?
— Nie zbywa na sposobnościach, tylko chciej z nich korzystać.
— Wskaż mi je.
— Oto jest zaraz jedna. Jego Królewska Wysokość, Monsieur, żeni się i wesele powinno być pyszne. Jest to piękna sposobność, aby Wasza Królewska Mość zażądał od Fouqueta miliona; pan Fouquet, który płaci dwadzieścia tysięcy, kiedy winien pięć, łatwo znajdzie miljon, skoro tego Wasza Królewska Mość zażądasz.
— Dobrze, zażądam miljona — odpowiedział Ludwik XIV-ty.
— Jeżeli Wasza Królewska Mość raczysz podpisać rozkaz, ja sam odbiorę pieniądze.
Colbert podsunął Ludwikowi papier i podał mu pióro.
W tej samej chwili odźwierny drzwi uchylił i zapowiedział wielkorządcę.
Ludwik zbladł.
Colbert opuścił pióro i oddalił się od króla, nad którym roztoczył czarne skrzydła.
Wielkorządca wszedł jak dworak i za jednym rzutem oka zrozumiał całe położenie.
Położenie to nie było dla Fouqueta bezpiecznem, pomimo przeświadczenia o potędze. Małe, czarne oko Colberta, rozszerzone zawiścią, i przezroczyste oko Ludwika XIV-go, zapalone gniewem, oznaczały wielkie niebezpieczeństwo.