— A działa?... — zapytał Ludwik.
— Najjaśniejszy Panie, to już do Waszej Królewskiej Mości należy, nie przystało mi zakładać dział w posiadłości, mającej tytuł własności prywatnej.
Ludwik zaczął się chwiać na dwie strony, to ku człowiekowi, którego potęgi lękał się, to ku temu, który stał upokorzony.
Ale uczucie powinności monarszej przeważało nad uczuciami człowieka.
I wskazał palcem plany.
— To musi wiele kosztować — rzekł.
— Już to powiedziałem Waszej Królewskiej Mości.
— Powtórz, bo zapomniałem.
— Miljon sześć kroć sto tysięcy liwrów.
— Miljon sześć kroć sto tysięcy liwrów! musisz być ogromnie bogaty, panie Fouquet.
— To Wasza Królewska Mość jest bogaty, bo Belle-Isle jest twoją własnością.
— Dziękuję ci, panie Fouquet; ale jakkolwiek jestem bogaty...
Tu król zaciął się.
— Co chciałeś powiedzieć, Najjaśniejszy Panie?
— Przewiduję, że kiedyś zabraknie mi pieniędzy.
— Tobie, Najjaśniejszy Panie?
— Tak, mnie.
— Kiedyż to być może?
— Jutro, naprzykład.
— Racz mówić wyraźniej. Najjaśniejszy Panie.
— Mój brat żeni się z księżniczką angielską.
— Cóż z tego, miłościwy Panie?
— Muszę przyjąć moją księżniczkę godnie, jak na wnuczkę Henryka IV-go przystało.
— Najsłuszniej.
— Zatem potrzebuję pieniędzy.
— Naturalnie.
— I będę ich żądał.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.
— 59 —