Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.
—   65   —

— Ta nominacja — mówił król dalej — jest nagrodą nietylko za podróż na Belle-Isle, ale nadto za działanie na placu Greve. W rzeczy samej dobrze mi usłużyłeś.
— A!... — rzekł d‘Artagnan, nie mogąc powstrzymać występującego na twarz rumieńca, — czy i o tem wiesz. Najjaśniejszy Panie?...
— Tak, wiem o tem.
Król miał przenikliwe oko i sąd nieomylny, ilekroć w sercu czytać było potrzeba.
— Ty masz coś do powiedzenia — rzekł do muszkietera — a jednak nic mi nie mówisz. Mów szczerze i pamiętaj, że raz na zawsze powiedziałem ci, abyś był ze mną otwarty.
— Dobrze więc, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział — wolałbym zostać kapitanem za szturm na czele szwadronu, za wzięcie miasta, lub baterji, niż za to, że byłem świadkiem powieszenia dwóch nieszczęśliwych.
— Czy to prawda, co mówisz?...
— Jakiż powód masz. Najjaśniejszy Panie, wątpienia o tem?
— Bo o ile cię znam, sądzę, że nie żałujesz wydobycia miecza za swojego monarchę?...
— Tym razem mylisz się, Najjaśniejszy Panie. Tak jest, żałuję, że dobyłem miecza w sprawie, której takie widzę następstwa. Ci nieszczęśliwi, których stracono, nie byli moimi, ani twoimi, Najjaśniejszy Panie, nieprzyjaciółmi, a nawet nie bronili się.
Król milczał przez chwilę.
— A twój towarzysz, panie d‘Artagnan, czy również żal twój podziela?...
— Mój towarzysz?...
— Tak, wszakże nie byłeś sam, jak się zdaje.
— Sam, gdzie?...
— Na placu Greve.
— Nie, Najjaśniejszy Panie, nie — odpowiedział d‘Artagnan, rumieniąc się na myśl podejrzenia, że chciał przywłaszczyć sobie sławę, należącą Raulowi — nie, na Boga, i jak Wa-