Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.
—   75   —

— A!... prostaku!...
— Na co prawdę obwijać w bawełnę?.
— A!... Malicorne!... jakże złe serce masz!...
— A!... Montalais, niewdzięcznico!...
I oparł się na poręczy okna.
Montalais wzięła książkę i otworzyła ją.
Malicorne wyprostował się, oczyścił rękawem kapelusz i okurzył czarną kurtkę.
Montalais, udając, że czyta, patrzyła na niego z boku.
— O!... — zawołała nakoniec, rozgniewana, — także poważną przybrał minę! Jak widzę, osiem godzin gniewać się myśli.
— Piętnaście, moja panienko — odpowiedział Malicorne, kłaniając się.
Montalais groźnie na niego spojrzała.
— Potwór!... — rzekła, — a!... gdybym była mężczyzną!...
— Cóżbyś mi uczyniła?
— Udusiłabym cię.
— Wybornie — odrzekł Malicorne — jak widzisz i ja mam jakieś pragnienie.
— Czegóż żądasz, szatanie?... niech przez gniew zgubię moją duszę.
Malicorne ustawicznie bawił się kapeluszem, nagle upuścił go, pochwycił młodą dziewczynę za ramiona, zbliżył usta do jej twarzy i wycisnął na niej gorący pocałunek.
Aurora chciała krzyczeć, lecz krzyk ten ucichł w pocałunku. Silna i gniewna dziewica odepchnęła Malicorna aż do muru.
— Wybornie — rzekł filozoficznie Malicorne — będzie tego na sześć tygodni. Moje uszanowanie.
I postąpił trzy kroki, chcąc się oddalić.
— O!... nie, pan nie wyjdziesz stąd!... — zawołała Montalais, tupiąc nogą. — Pozostań pan, rozkazuję.
— Pani rozkazujesz?...
— A tak, alboż nie jestem panią u siebie?
— Na Boga, któż o tem wątpi?... co więcej, ja sam należę do pani.
— Piękna własność!... dusza głupia, a rozum suchy.